sobota, 19 marca 2016

Na rowniku, czyli relacja z Ekwadoru

"Kazda mowa wydaje sie prozna, marna, dopki wagi nie doda czyn."
Demostenes

Nie wiem co sie ze mna w tym roku dzieje, ale mam uczucie, ze czas przecieka mi przez palce, a zaleglosci blogowe sie pietrza.  Moze to jest spowodowane tym, ze od listopada niemalze co dwa, trzy tygodnie ciagle gdzies wyjezdzam. Postanowilam jednak cos z tym zrobic i zabrac sie sytematycznie do nadrabiania zaleglosci.


Ostatnio dosyc czesto wracam myslami do chwil przezytych w Ekwadorze. Dobrze bedzie zatem powspominac z Wami.

Dzis zatem pierwsza czesc obiecanej fotorelacji z pobytu w Ekwadorze.

Wszystko spakowane, przygoda czeka...
  (c)Kataleja
 

Moze zaczne od odpowiedzi na ptyanie, skad pomysl, by sie tam wybrac. Jakis czas temu moja polowka tam byla i pomimo checi, nie udalo jej sie zdobyc Chimborazo (6310 m npm). Niestety warunki pogodowe byly na tyle paskudne, ze trzeba bylo zawrocic.

Mysl, by podomykac niedokonczone sprawy, wrcala od czasu do czasu z rozna czestotliwoscia, az wreszcie dojrzala, by w koncu podjac decyzje i udac sie tam ponownie. Niejako cala ta wyprawa byla podporzadkowana zdobyciu Chimborazo. Z mojej strony ta gora nie wchodzila w rachube. Jak na moje mozliwosci jest ona zbyt ciezka.

Troche to trwalo zanim ustalilismy plan naszego wyjazdu, by ostatecznie 16 stycznia stanc na lotnisku i ruszyc w droge.

W drodze do Quito.
  (c)Kataleja

Po dosc dlugim locie z 2 przesiadkami, w tym jednej w Bogocie, wyladowalismy w srodku nocy w Quito. Na lotnisku mial czekac na nas przewodnik, ale jak sie pozniej okazalo, dostal on informacje, ze nasz lot zostal odwolany. Poczekalismy sobie wiec z jakies polgodziny, by stwierdzic, ze nikt na nas nie czeka i zdecydowalismy sie, ze bierzemy taksowke i jedziemy do naszego hotelu Zentrum.

Swoja droga polecam serdecznie ten hotel, ktory prowadzi przesympatyczny Niemiec, ktory w okolicach swojej 70'tki wyemigrowal do Ekwadoru, by osiasc tu na stale. Nie mysli o powrocie, bo jak mowi starych drzew sie juz nie przesadza :-) Zabawne podczas tej podrozy bylo to, ze w sumie wiecej mowilam po niemiecku, niz po hiszpanku. Nasz przewodnik, byl szkolony w Szwajcarii i bardzo dobrze znal niemiecki.

Wrocmy jednak do naszej wyprawy. Jak juz wspominalam, celem bylo wejscie mojej polowki na Chimborazo. Zabralismy sie ostro do roboty. W wysokich gorach wazna jest aklimatyzacja. zatem na poczatku trzeba bylo sie przyzwyczaic do wysokosci.

Jezioro swinki morskiej.
  (c)Kataleja

Zatem po dniu spedzonym na zwiedzaniu Quito i przespanej nocy ruszylismy 18.01. na Cuicocha Trekking (3500 m npm.). Znajduje sie tu tzw. jezioro swinki morskiej. Na zdjeciu mozna zobaczyc wyspe, ktora owa swinke ma przypominac. Treking byl w sumie bardzo przyjemny i co chwile robilismy przerwy, by robic zdjecia okolicy.

Noc spedzilismy w przuroczym hostalu La Luna w Otavalo. Jeden z piekniejszych hostali, w jakich nocowalam.

Nastepnego dnia powedrowalismy w okolice jeziora Mojanda i wdrapalismy sie na pobliska gore (380 m npm.), by nastepnie wrocic do Quito.

La Luna in Otavalo i Mojanda Lake.
  (c)Kataleja

Po drodze wstapilismy na slynny targ w Otavalo.

Quito i nasz Hotel Zentrum to niejako nasza baza wypadowa. Mialo to swoj urok, bo zawsze dobrze po dniu dreptania wziasc cieply prysznic i wyspac sie w lozku. Minusem tego rozwiazania byly dojazdy samochodem na punkty startowe naszych wyciezek. Trzeba sie byl liczyc z paroma godzinami tam i z powrotem w samochodzie. Coz...cos za cos.

Targ w Otavalo.
  (c)Kataleja

Po tych wypadach stwierdzilismy, ze z nasza kondycja nie jest zle. Dajemy rade, choroba wysokosciowa trzyma sie z daleka i nawet lekki bol glowy nie przypomina nam, ze jestesmy tak wysoka. Trzeba wziasc pod uwage, ze mieszkam niemalze na poziomie morza.

Nastepnie 21.01. postanowilismy zajac sie kolejnym punktem z naszej napietej listy i wy brac sie na Rucu Pichincha (4780 m npm.). Dosyc ciekawe przezycie, bo samo Quito lezy miedzy innymi u podnoza tej gory i na poczatku podjezdza sie kolejka gorska podczas ktorej mozna ogladac przepiekna panorame miasta, by nastepnie sprobowac swoich sil wchodzac na gore. Szczyt zdobylismy i dosyc szybko niestety z niego zeszlismy. To byl niestety ten z nielicznych dni, kiedy padalo.

Rucu Pichincha.
  (c)Kataleja

O nastepnym dniu wolalabym zapomniec. 22.01 ruszylismy na podboj Corazon (4760 m npm.). Gora o wdziecznej nazwie, ktora mozna jako serce przetlumaczyc nie byla dla nas laskawa. Niestety nie udalo sie nam na nia wejsc. Troche winy w tym przewodnika. Ruszylismy z Quito samochodem dosyc pozno. Przewodnik przekonywal, ze z naszym tempem to w jakies 3-4 godziny bedziemy na szczycie i kiedy weszlismy juz na szlak kolo 10 (co juz stanowczo za pozno jest), zostawiajac na parkingu nasz samochod, to mialam uczucie, ze idziemy i idziemy, a jak szczytu nie bylo widac tak nie bylo widac. Pod sama gore jest dosyc nudne podejscie wsrod wysokich traw. To samo podejscie juz trwalo jakies 2 godziny nim dotarlismy do podnoza gory. Kolo pierwszej zaczely sie zbierac chmury burzowe, a my jeszcze, jak sie potem okazalo mielibysmy teoretycznie jakies 2-3 godziny do szczytu, to podjelismy decyzje o powrocie. Mialam mocno mieszane uczucia. Zal, rozczarowanie, ze sie nie udalo, mysli o tym, ze moze za malo odwazna bylam, nie mowiac wprost o tchorzostwie.

El Corazon.
  (c)Kataleja

Coz...po to sa porazki, by z nich wnioski wyciagac i odpowiednio zareagowac. Tym razem nie nocowalismy w Quito, lecz w pobliskiej wiosce i zdecydowalismy sie, ze kolejna gora bedzie nasza. Jednak szczerze powiedziawszy jak spojrzalam na Illinize Norte (5125 m npm.) i majac w pamieci porazke na Corazon to jakos nie bylam przekonana, ze chce na nia wchodzic.

"Slowo sie rzeklo, kobylka u plotu".

Pobudke zrobilismy juz o czwartej rano, o piatej zjedlismy pozywne sniadanie, by o szostej stanac na szlaku prowadzacym do naszego celu. Po kilku godzinach uciazliwej wspinaczki dotarlismy do schroniska, gdzie zrobilimy krotka przerwe na drugie sniadanie i ruszylismy dalej.

Kolo 13 stanelam na szczycie. Jesli sie ktos pyta po co wchodzi sie na gory to moim zdanie dla tej chwili, gdy stojac na szczycie masz uczucie, ze mozesz wszystko.

Illiniza Norte

  (c)Kataleja

Juz pozno sie zrobilo, a to dopiero pierwszy tydzien mojej wyprawy. Zapraszam na kolejna relacje.

A poki co zostawiam Was z widokiem z Illinizy Norte w kierunku wulkanu Cotopaxi, ktory w jakis sposob przyczynil sie do zmiany naszych planow i do spelnienia mojego marzenia.

Widok z Illinizy Norte na Cotopaxi.
  (c)Kataleja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz